Po roku rozważań wszelkich "za" i "przeciw", zrobiłam to. Umówiłam się na swoją pierwszą wizytę u psychoterapeuty. Dotarłam do etapu, w którym sama już sobie nie potrafię pomóc i mimo że ciągle w głowie odzywa się głos, że inni mają gorzej, a ja wyolbrzymiam, posłuchałam serca.
Łatwo radzić innym
Nie zliczę, ile razy mówiłam swoim bliskim, że traktują się zbyt surowo, że nie powinni tak krytycznie na siebie patrzeć i w końcu - że będzie dobrze. Wielokrotnie powtarzałam, że powinni z większą czułością podchodzić do samych siebie oraz że jeżeli mają taką potrzebę, zawsze mogą przyjść, a ja ich wysłucham. Brzmi pięknie, prawda? Szkoda tylko, że tych samych rad nigdy nie potrafiłam zastosować do siebie.
Zawsze stawiałam sobie wysoko poprzeczkę - jeżeli nie ja, to kto da radę? To ja jestem podporą dla innych. Muszę być zawsze czujna i gotowa. Muszę wszystko ogarnąć i panować nad sytuacją. W innym wypadku zapanuje chaos. Tak przeżyłam ostatnich siedem lat. Siedem lat ciągłego czuwania i przewidywania czarnych scenariuszy. Siedem lat udowadniania innym swojej wartości. Siedem lat dążenia do jakiegoś niedoścignionego ideału: nie mogę się pomylić, nie mogę popełnić błędu, bo wydarzy się jakaś katastrofa. No więc mam tę swoją katastrofę i prawdę powiedziawszy, czuję się fatalnie.
Odejść i zapomnieć
Zrozumienie, że potrzebuję pomocy przyszło po odejściu z pracy, która mnie wykańczała. Jak sama zauważyłaś, od roku na blogu nie pojawił się nowy wpis. Zwyczajnie nie miałam siły. Wydawało mi się, że jeżeli na chwilę opuszczę gardę, to życie uderzy mnie prosto w twarz, a gdy upadnę, dodatkowo skopie po nerkach. W pracy ogarniałam wszystko: kryzysowe sytuacje z klientami, kryzysy wewnątrz firmy, wszelkie plany i rozkład pracy. Gdy już myślałam, że pożar ugaszony, zamaszystym krokiem, rozpychając się łokciami, wchodził mój szef. Podważał każdą decyzję, którą podjęłam, zawalał każdy termin, który ustaliłam z klientem, zmieniał budżety reklamowe, nie informując mnie o tym. Mówiąc najkrócej - robił ze mnie bardzo niekompetentnego pracownika. I po dwóch takich latach, dokładnie tak się czuję.
Myślałam, że opuszczając firmę, zostawię w niej też wszystkie negatywne emocje, jednak one podążyły za mną i to był ten moment, w którym zrozumiałam, że sama sobie z tym nie poradzę. Nie potrafię już stanąć obok i ocenić obiektywnie sytuacji.
Czy zapisanie się na psychoterapię było łatwe?
Absolutnie nie. Z zamiarem nosiłam się już od dobrych kilku miesięcy, ale ilekroć zaczynałam poszukiwania specjalisty, kończyłam je zdaniem: "przesadzasz, inni mają gorzej". Nawet gdy już wybrałam specjalistę i zapisałam się na wizytę, ten głosik w głowie nie odpuszczał. Prawie ją odwołałam, gdyby nie moje poczucie obowiązkowości. "Powiedziałaś A, to teraz trzeba powiedzieć B". W końcu nie można zawracać komuś głowy, zajmować harmonogram i jeszcze odwoływać. To jest niedojrzałe.
Tutaj są moje emocje, proszę nie strzelaj do mnie
To dzisiaj odbyło się to spotkanie. Przed nim miałam pustkę w głowie. Zupełnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Nie miałam też w związku z tym żadnych oczekiwań. Starałam się wierzyć, że osoba, z którą będę rozmawiać, wie, co robi. I jakoś poszło.
Nie będę Cię oszukiwać, nie było lekko i przyjemnie. Już w pierwszych minutach się rozpłakałam, gdy tylko wspomniałam, z czym mam problem. Silne emocje nie opuszczały mnie przez całą godzinę. Równocześnie wydawało mi się, że powiedziałam za dużo i że nie powiedziałam nic, a po wszystkim... czułam się bezradna i odsłonięta. Wciąż tak się czuję. Jak postawiona na poligonie tarcza strzelecka. Tutaj są moje emocje, proszę nie strzelaj do mnie.
Trafianie pierwszą wizytę u psychoterapeuty podsumowała moja przyjaciółka: czułam się, jakbym się rozebrała do naga przed obcymi ludźmi i miałoby mi to pomóc.
To dopiero pierwsza rozmowa, nie zamierzam się jeszcze poddawać. Wiem, że jedno spotkanie nie dokona cudu i nie uzdrowi mnie, więc szukam w sobie siły do kolejnego, które odbędzie się za dwa tygodnie.
Jest we mnie dużo emocji. Cały czas roztrząsam, czy powiedziałam coś źle, czy zostałam dobrze zrozumiana i co psychoterapeutka sobie o mnie pomyśli. Co jakiś czas pojawia mi się w głowie myśl, że muszę do niej napisać i sprostować to, co powiedziałam. Próbuję odzyskać kontrolę, znów schować wszystko głęboko. Przykryć grubą warstwą ziemi i udawać, że nic się nie stało.
Wciąż zastanawiam się, czy wyolbrzymiam swoje problemy. Może po prostu powinnam wziąć się w garść?
Gdybym usłyszałam to od Ciebie, powiedziałabym: jeśli potrzebujesz pomocy, nie ma w tym nic złego i nie świadczy o Twojej słabości. Wzięcie się w garść to nie rozwiązanie problemów, a zamiecenie ich pod dywan. Silne emocje są zrozumiałe, ponieważ przeżywasz coś, delikatnie mówiąc, nieprzyjemnego. Nie musisz spełniać niczyich oczekiwań, możesz odpuścić. Dbasz o siebie, podejmujesz kroki ku temu, by czuć się zdrowiej.
To samo próbuję dzisiaj powtarzać sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz