10/01/2024

Czorsztyn, Niedzica, Stary Wiśnicz - zamki, które warto zobaczyć

Czorsztyn, Niedzica, Stary Wiśnicz - zamki, które warto zobaczyć

 

Widok na zamek w Niedzicy i jezioro Czorsztyńskie w ciepły letni dzień

Czasami budzi się we mnie wewnętrzna księżniczka z potrzebą obejrzenia klimatycznych nieruchomości, a wtedy nie pozostaje mi nic innego, jak udać się do zamku. Tym razem na swój cel obrałam Jezioro Czorsztyńskie i posiadłości (albo pozostałości po nich) znajdujące się w pobliżu akwenu.

Jezioro Czorsztyńskie

Na uwagę z pewnością zasługuje samo jezioro. Chociaż plaże są kamieniste, to czysta woda rekompensowała tę niedogodność. Ze strony Niedzicy jest łatwy dostęp do szerokiej plaży (i zwykle pełnej turystów), z kolei do strony Czorsztyna należy uzbroić się w cierpliwość i wygodne buty - dojście do skrawka terenu wypoczynkowego to lekkie wyzwanie: czeka Cię długa droga w dół betonową drogą, co oznacza, że później będzie trzeba się wspinać. Tu także nie spotkasz tłumów turystów, a czasami będziesz mieć plażę tylko dla siebie. Po tej stronie można wypocząć w ciszy. Do małej plaży dojdziesz tą samą drogą, co do czorsztyńskiego zamku.

Widok na Jezioro Czorsztyńskie i tamę
Widok na Jezioro Czorsztyńskie i tamę z zamku w Niedzicy


Czorsztyn i zamek w Czorsztynie

Czorsztyn to mała miejscowość, w której znajdziesz może z trzy restauracje, dwie budki z lodami i jeden sklep - koniec atrakcji. Po podkarpacku mogę zażartować, że Czorsztyn dla Niedzicy jest tym, czym Polańczyk dla Soliny - to w tym drugim tętni całe turystyczne życie, a tutaj jest względny spokój. Uwagę przyciągają ruiny zamku czorsztyńskiego. I choć wewnątrz nie natkniemy się na bogate ekspozycje, to zamek usytuowany jest nad samym brzegiem jeziora Czorsztyńskiego, co zapewnia przepiękne widoki.

Co wiadomo o samym zamku z historii? Jest jednym z najcenniejszych zabytków architektury gotyckiej w naszym kraju. Jego historia sięga XIV wieku, kiedy to został wybudowany przez króla Kazimierza Wielkiego jako element systemu obronnego. Zamek pełnił nie tylko funkcje militarne, ale także administracyjne i mieszkalne. W ciągu wieków był świadkiem wielu wydarzeń historycznych, w tym konfliktów zbrojnych oraz walk o władzę. W zamku można znaleźć pamiątkową tablicę dotyczącą zdobycia zamku przez zbuntowanych górali, jednak "zdobycie" to zbyt mocne słowo, ponieważ zamek... nie był w ogóle broniony. Takie to chwalebne osiągnięcie górali ;)

Zwiedzanie zamku:

  • od 1.10 do 30.04 w godz. 10.00 do 15.00 z wyjątkiem poniedziałków,
  • od 1.05 do 30.09 w godz. 9.00 do 18.00 codziennie
  • 1.01., 1.11, 25 i 26.12. oraz w Wielkanoc zamek nieczynny.

Cennik:

  • bilet normalny - 10 zł
  • bilet ulgowy - 5 zł
  • opłata za sesję ślubną - 200 zł


Niedzica i zamek w Niedzicy

Najpierw był szok - ze spokojnego Czorsztyna trafiliśmy wprost do zatłoczonej Niedzicy, gdzie na każdym rogu czekały na nas kramy z pamiątkami. Poczułam się trochę jak na przeciętnym deptaku nad morzem, ale za to tu w restauracjach i knajpach można przebierać do woli. Z Czorsztyna do Niedzicy warto wybrać się promem przecinającym jezioro - koszt to 15 zł w jedną stronę i można od razu kupić bilety w obie strony (wracamy o dogodnej dla nas porze: promy kursują do godz. 17.00). Aktualne informacje o promach można sprawdzić pod tym linkiem.

Niedzicki zamek ma trochę więcej do zaoferowania niż czorsztyński przede wszystkim ze względu na lepszy stan budynku. Tu już nie mamy do czynienia z ruinami, a z całkiem nieźle zachowaną budowlą. Zamek w Niedzicy, znany też jako zamek Dunajec, to jeden z najbardziej malowniczych zamków w Polsce. Został zbudowany w XVI wieku na stromej skale nad rzeką Dunajec i od razu przyciąga uwagę swoją unikalną architekturą oraz pięknymi widokami na okoliczne tereny. Zamek pełnił nie tylko funkcje obronne, ale także mieszkaniowe, a jego wnętrza kryją wiele tajemnic i legend. Jedną z najbardziej znanych jest legenda o skarbie Inków, który rzekomo miał być ukryty w zamku przez jednego z jego właścicieli. Dla turystów do zwiedzania jest nie tylko sam zamek, ale i wozownia i spichlerz znajdujący się ok. 150 m od zamku po przeciwnej stronie drogi.

Zwiedzanie zamku:

  • od 1.10 do 30.04 w godz. 9.00 do 16.00 z wyjątkiem poniedziałków,
  • od 1.05 do 30.09 w godz. 9.00 do 19.00 codziennie
  • 1.01., 1.11, 25 i 26.12. oraz w Wielkanoc zamek nieczynny.

Cennik (Zamek + Wozownia):

  • bilet normalny - 28 zł
  • bilet ulgowy - 22 zł
  • spichlerz (płatny oddzielnie) - 10 zł
Przed zwiedzaniem trafiliśmy na informację, że warto zrobić wcześniej rezerwację, ponieważ na miejscu może się okazać, że zabraknie miejsc na wejście. I chociaż faktycznie były tłumy i nie udało nam się wejść o godzinie, o której planowaliśmy, to zostaliśmy po prostu przeniesieni na godzinę później. Jeżeli więc nie chcesz/nie masz możliwości zarezerwować bilet to polecam przyjechać nieco wcześniej i nastawić się na możliwe opóźnienie. Bilety można kupić na stronie zamku.

Widok na zamek w Niedzicy i zamek w Czorsztynie z jeziora.

Stary Wiśnicz i zamek w Wiśniczu

Moja wisienka na torcie! Zwiedzanie zamku w Wiśniczu wcale nie było w naszych planach - planując podróż powrotną, postanowiłam sprawdzić atrakcje na trasie i właśnie tak na niego trafiłam. Pięknie odnowiony renesansowy zamek z bogatymi wystawami skradł moje serce. Gorąco polecam zwiedzanie z audioprzewodnikiem, który pięknie opowiada o każdym z pomieszczeń.

Zamek w Wiśniczu został wybudowany w XV wieku przez rodzinę Lubomirskich i przez wieki pełnił funkcje obronne oraz rezydencyjne. Unikalna architektura, z charakterystycznymi basztami i zdobionymi elewacjami, sprawia, że budowla przyciąga uwagę (i to jak!). 

Zamek szybko zyskał na znaczeniu, stając się ważnym ośrodkiem administracyjnym i kulturalnym regionu. Jego strategiczne położenie na wzgórzu nad rzeką Wiśniczanką sprawiało, że stanowił istotny punkt obronny w czasach zagrożeń. 

W XVI wieku przeszedł gruntowną przebudowę, która nadała mu renesansowy charakter. Właściciele (Lubomirscy) dbali o rozwój zamku, dodając nowe elementy architektoniczne oraz wzbogacając wnętrza w cenne dzieła sztuki. Zamek stał się miejscem spotkań arystokracji, gdzie organizowano uczty, bale i inne wydarzenia towarzyskie. W XVIII wieku, po śmierci ostatniego przedstawiciela rodu Lubomirskich, zamek zaczął popadać w ruinę.

W XIX wieku przechodził w ręce różnych właścicieli, którzy podejmowali próby jego renowacji. Mimo to, wiele elementów architektonicznych uległo zniszczeniu. W XX wieku zamek został przejęty przez Skarb Państwa, a jego ruiny zaczęły przyciągać turystów. W ostatnich latach prowadzono prace konserwatorskie, które miały na celu przywrócenie zamku do dawnej świetności.

Oprócz zamku atrakcją jest bastion VR - wirtualna podróż po zamku z perspektywy latającego po nim nietoperza - jednak w mojej opinii nie jest warta uwagi. Jak to mówią: pomysł ciekawy, ale z wykonaniem średnio. Wirtualne zwiedzanie byłoby o wiele ciekawsze, gdyby było dłuższe i więcej czasu dano na "zwiedzanie" każdego pomieszczenia, co pozwoliłoby lepiej poczuć klimat życia arystokracji.

Cennik:

  • zamek: bilet normalny - 29 zł
  • zamek: bilet ulgowy - 23 zł
  • bastion VR: bilet normalny - 18 zł
  • bastion VR: bilet ulgowy - 12 zł
  • zamek + bastion: bilet normalny - 36 zł
  • zamek + bastion: bilet ulgowy - 28 zł
  • audioprzewodnik +2 zł do ceny biletu
Ze wszystkimi cenami dostępnych atrakcji możesz zapoznać się na stronie zamku Wiśnicz.

Trzy zdjęcia ukazujące po kolei od lewej: bogato zdobiony sufit w jednej z sal, fotele i rzeźba na tle okien z czerwonymi kotarami, portrety z kolekcji Lubomirskich
Zachwycające wnętrza zamku w Starym Wiśniczu

Ze zwiedzaniem zamków dopiero się rozkręcam, więc coś czuję, że to dopiero pierwszy wpis z całej serii o polskich zamkach. A może Ty masz jakieś propozycje, jaki zamek koniecznie powinnam odwiedzić? Daj znać w komentarzu!


12/31/2023

Kilka godzin przed północą

Kilka godzin przed północą
Dwie dłonie trzymające zimne ognie. Zdjęcie zrobione przez Ian Schneider

Przeczołgaliśmy się przez 2020, przetrwaliśmy 2021, poturbowani próbujemy podnieść się po 2022. 2023 minął jak jedno mrugnięcie i pełni obaw, ale i z nadzieją spoglądamy na 2024. Każdy rok kończymy tak samo – kieliszkiem szampana (lub innego ulubionego trunku) i rozbłyskującymi na nocnym niebie fajerwerkami, które oznajmiają nam, że stare się skończyło, a nowe nadchodzi.

To nowe 365 dni, kartek w kalendarzu, które możesz zapełnić, czym chcesz. Nowy start, szansa, którą otrzymujesz, by coś zmienić. Okazja, by wraz ze starym rokiem odpuścić to, co już Ci nie służy.

Kiedyś uwielbiałam Sylwestra. Był dla mnie najlepszą okazją do hucznego świętowania – żaden sąsiad nie wezwie policji żeby zgłosić zakłócanie ciszy nocnej, a błyszczące stroje i tańce do rana są jak najbardziej wskazane. Gdy jednak zaczął się trudniejszy okres w moim życiu, radość z rozpoczęcia nowego roku zamieniła się w lęk przed nieznanym. Nie wiedziałam, co mnie czeka, nie miałam marzeń, nie miałam nadziei. Równocześnie towarzyszyła mi ulga, że te minione 12 miesięcy mojego prywatnego psychicznego piekła właśnie się kończyły.

W 2022 roku zastanawiałam się, po co mam świętować i czy w ogóle jest sens siedzieć do północy, by czekać na tę jedną chwilę. Że może lepiej ubrać wygodne ciuchy, obejrzeć film i pójść spać o zwyczajnej porze. Jednak jakaś wewnętrzna siła zaciągnęła mnie do szafy i namówiła do ubrania srebrnej sukienki, która nie pasuje na żadną inną okazję. Nakręciła mi włosy lokówką, nałożyła brokat na powieki i wraz ze mną niecierpliwie oczekiwała północy, podgryzając domową pizzę i popijając drinki z rumem. A gdy nadszedł ten moment… Jak zwykle łzy stanęły mi w oczach, bo właśnie pożegnałam stare i witam nowe, które do mnie przyjdzie. 365 szans na to, by zawalczyć o siebie. 2023 wystrzelił kolorowymi fajerwerkami za oknami mojego mieszkania.

Ten rok był inny niż poprzednie - zostawiłam pracę, która mi nie służyła, napisałam dwie książki, przekwalifikowałam się. Wprowadziłam w swoim życiu wiele zmian, a trochę jednak jakby niewiele się zmieniło. Chociaż... to tylko pozory. Na pierwszy rzut oka stwierdziłam, że stanęłam w miejscu. Zrobiłam tak wiele i niewiele z tego wynikło. Jednak gdy zajrzałam głębiej, dostrzegłam jak JA się zmieniłam. Nie chcę godzić się już na półśrodki, chodzić na kompromisy ze swoim własnym życiem, żeby "jakoś to było".  Krystalizują się moje cele i to, jak chcę żyć, do czego dążyć. Nie płynąć tam, gdzie mnie poniesie, a tam, gdzie chcę dotrzeć. Świadomie. I to chyba najważniejsza zmiana, jaką w sobie dostrzegłam.

Różnicę odczuwam też w moim podejściu do nadchodzącego roku: z nutką ekscytacji czekam na 2024, bo czuję, że to będzie TEN rok. Rok, w którym zrealizuję jedno z największych marzeń i naprawdę zmienię swoje życie. Przez 2023 pracowałam na to, by już w przyszłym roku zbierać owoce mojej ciężkiej pracy. Nie wiem jak będzie, nie mam 100% pewności, ale mocno wierzę, że wszystko się uda.

Fenomenem tej jednej jedynej nocy w roku jest to chwilowe zatrzymanie, energia, którą w jednej chwili dzielimy z całym światem. I wszyscy, wszyscy pragniemy tego samego - żeby następne 12 miesięcy było lepsze. Nie ma drugiego takiego święta w roku, które byłoby wspólne dla każdego bez względu na wyznanie i poglądy i chyba właśnie dlatego, że 31 grudnia każdego roku łączymy się wszyscy w momencie przejścia w nowy cykl, jest do dla mnie najważniejsze święto.

A Ty z czym wchodzisz w nowy rok?

7/07/2023

Gdzie moje Manolo's na pocieszenie?

Gdzie moje Manolo's na pocieszenie?

Sarah Jessica Parker w słynnym stroju Carrie Bradshaw z napisów początkowych Sex And The City. Fot: Shutterstock

Kiedyś chciałam być jak Carrie Bradshaw - przeżywać emocje, zakochiwać się od nowa i od nowa, mieć własną kolumnę, pisać dla Vouge'a, a w szafie trzymać tuziny butów. Och, i ten naszyjnik z imieniem! Carrie zawsze była moją bezpieczną przystanią. Gdy było mi bardzo źle, odpalałam "Seks w wielkim mieście", nalewałam kieliszek ulubionego wina i znów czułam się na miejscu. Jakbym pasowała do tych nieco pustych bohaterek, które na pocieszenie kupują buty Manolo Blahnika i które robią w życiu to, co chcą robić. Gdzie ja i wszystkie inne niespełnione kobiety popełniamy błąd?

Chyba nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Może to kwestia zbyt wielkich oczekiwań, pogoni za marzeniami i potrzeby, by chociaż od czasu do czasu poczuć się KIMŚ. Nie, nie mam na myśli bycia gwiazdą, tylko takie swoje osobiste pięć minut, gdy dosięgasz swoich pragnień. No, może ze szczyptą próżnego podziwu ze strony otoczenia ;) Myślę, że wiesz, o czym mówię. O tej chwili, kiedy wiesz, że jesteś na miejscu tu gdzie jesteś, że dotarłaś do celu, a on okazał się taki, jak sobie wymarzyłaś i możesz się nim delektować... Z jakiegoś powodu to wszystko zdaje się być nieosiągalne dla zwykłych ludzi.

Powoli zbliżam się do jej wieku. Przekroczyłam trzydziestkę, a przede mną kolejne urodziny i pewnie nim się obejrzę trzydziestka piątka weźmie mnie z zaskoczenia. Tyle że wciąż daleko mi do Carrie. Choć piszę, moje teksty są odrzucane i czuję, jakby przede mną stała jakaś niewidzialna bariera, którą mogą przekroczyć tylko wtajemniczeni. Do tego jakieś 10 kg nadwagi, zamiast idealnej figury i całe okrągłe zero markowych ubrań czy butów. Łączy mnie z nią jedynie wynajmowanie mieszkania, bo na własne mnie nie stać. W takich kryzysowych momentach myślę, że życie mogłoby bardziej przypominać filmy i seriale. Te pozytywne, rzecz jasna, bo jakimś dziwnym zrządzeniem losu wszystkie tragedie ukazywane na ekranach wydarzają się zwykłym ludziom. Gdzie tu sprawiedliwość?

Łapię się na tym, że zazdroszczę dwudziestolatkom. Wyglądają świetnie, mają tyle energii i jeszcze wierzą, że mogą wszystko, a świat stoi przed nimi otworem. Nie myślą o tym, co zgotować na obiad, nie dbają o pełną lodówkę i o siwe włosy wyskakujące znienacka, gdy któregoś dnia jak zwykle czeszesz włosy. Żyją. Każdego dnia jest dzień warty przeżycia, bo wydarza im się coś ciekawego. Nie pamiętają jaki jest dzień, bo nie muszą (ja zapominam, bo każdy jest dosłownie taki sam). Nie ma w nich lęku, świat mógłby się jutro skończyć, a one będą tańczyć, śmiać się i śpiewać do jego końca. Podróżują, śpią w namiotach, kąpią się w jeziorze. Możliwości zdają się nieskończone, a one czerpią z nich garściami. W końcu całe życie przed nimi. A przynajmniej te najbliższe siedem lub dziesięć lat, zanim dogoni je rzeczywistość.

Później okazuje się, że wymarzona praca jest poza zasięgiem albo że jest okropnym rozczarowaniem. Czas płynie, szukasz swojej ścieżki, a każde kolejne drzwi, które przychodzi Ci wyważyć są niewarte włożonego wysiłku. Nawet jeśli się nie poddajesz, jeśli wciąż walczysz o swoje życie, to ta wewnętrzna iskierka jest coraz słabsza. A może to tylko strach przed kolejnym rozczarowaniem? Nie wiem. Wiem jednak, że im jest się starszym, tym trudniej zawalczyć o siebie. I nieważne, co piszą w internecie: że każda pora jest odpowiednia na zmiany, że przecież niektórzy osiągają sukces po pięćdziesiątce... Tyle że ja nie chcę tyle czekać. Bo ile czasu tak naprawdę mi jeszcze zostało? W porywach może 40 lub 45 lat, z czego pewnie przez ostatnie dziesięć starość będzie dawać mi się we znaki. Więc pewnie zostało mi drugie tyle, co przeżyłam. Drugie trzydzieści lat, a mam wrażenie, że od wieków jestem w zawieszeniu.

Wciąż czekam na moment, kiedy z dumą, jak Carrie Bradshaw będę mogła mówić, że jestem pisarką. Na chwilę, gdy kupię swoje pierwsze Manolo's na pocieszenie i naszyjnik z imieniem. Teraz mogę jedynie przez ekran zajrzeć na ulice Manhattanu, by znów być we właściwym miejscu.

11/03/2022

Orzechy piorące - ekomagia dla prania

Orzechy piorące - ekomagia dla prania

Zbliżenie na ręce kobiety, która trzyma poskładane pranie.

Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że mogę wyprać ubrania orzechami, pewnie pukałabym się w czoło, ale moja ekodusza nie ustaje w poszukiwaniu rozwiązań, które będą mniej szkodzić środowisku, więc przyjęłam wyzwanie. Przemierzając meandry internetu, postanowiłam zgłębić swoją wiedzę na temat orzechów piorących oraz, rzecz jasna, wypróbować ten magiczny wynalazek natury. 


Orzechy piorące - skąd się wzięły i jak działają?

Azja kojarzy się z egzotyczną medycyną naturalną, ajurwedą, czy filozofią buddyjską. Zupełnie inny sposób pojmowania rzeczywistości i życia często sprawia, że dla wielu Europejczyków Azja jest fascynującą lub zupełnie niezrozumiała. To z krajów azjatyckich przyszła henna do farbowania włosów czy inne kosmetyki oparte o czysto naturalne składniki. I właśnie stamtąd, a dokładniej z Indii i Nepalu, przywędrowały do nas orzechy piorące.

W wymienionych wyżej rejonach Azji rosną drzewa z gatunku Sapindus Mucorossi. Tą brzmiącą jak zaklęcie z Harrego Pottera nazwą określa się rodzaj orzechowców, których owoce posiadają właściwości myjące. Magiczną substancją jest saponina, która w kontakcie z wodą (tu wkracza magia) zmienia się w myjącą pianę!

Do prania wykorzystuje się nie całe orzechy, a jedynie ich uprzednio wysuszone łupiny.


Pierwsze wrażenie - czy orzechy piorące w ogóle działają?

Zamawiając orzechy, trochę zaryzykowałam i kupiłam od razu kilogramowe opakowanie. Gdy paczka przyszła i otworzyłam opakowanie, uderzył mnie dość intensywny zapach orzechów. Nie to, że śmierdziały, ale sam zapach nie był (i do tej pory nie jest) dla mnie przyjemny, dlatego trzymam opakowanie szczelnie zamknięte. Z powodu tego zapachu miałam pewne obawy dotyczące prania, jednak, jak się okazało, niepotrzebnie. Pranie wyprane orzechami nie ma żadnego zapachu (przy większej ilości orzechów użytych do prania zapach jest lekko orzechowy), po prostu jest wyprane. Dlatego nie przestrasz się, gdy otworzysz swoją paczkę, a Twojemu nosowi nie spodoba się to, co poczuje :)

Orzechy wypróbowałam najpierw na ciemnym praniu. Z mniejszymi i lżejszymi zabrudzeniami dały radę koncertowo. Plamy z farby i inne bardzo mocne zabrudzenia zostały, ale niespecjalnie mnie to zdziwiło - tych plam nie byłam w stanie zmyć nawet chemicznym proszkiem.

W przypadku białych ubrań, żółte przebarwienia potrzebowały kilku prań, by stać się mniej widoczne. Jasne, zabrudzone skarpetki odzyskały swój pierwotny kolor po jednym praniu (proszek, którego używałam wcześniej nie był tak skuteczny w kwestii skarpetek).

To, co mnie najbardziej zaskoczyło to miękkość ubrań - bez użycia środków zmiękczających, tkaniny są naprawdę przyjemne w dotyku!


Jak używać orzechów piorących?

Choć na pierwszy rzut oka użycie orzechów do prania może wydawać się szalonym i skomplikowanym pomysłem, jest wręcz przeciwnie. Wystarczy do bawełnianego woreczka wrzucić 4-5 orzechów, zamknąć i umieścić z tyłu na dnie pralki (tak, jak to robisz z kapsułkami do prania). Następnie wrzucić ubrania i włączyć pralkę. Koniec filozofii!

Co ważne - tych samych orzechów możesz używać wielokrotnie. Jeśli pierzesz w niskich temperaturach nawet do 4 razy, przy wysokich, orzechy wystarczą na jedno lub dwa prania.


Moje podpowiedzi:

Do prania białego warto dodać sody oczyszczonej (podobno ubrania lubią szarzeć przy używaniu orzechów). Wystarczy do przegródki na proszek wsypać troszkę sody, by zachować biel ubrań.

Do prania polecam także dodać nieco ulubionego olejku eterycznego. Dzięki temu ubrania będą łanie pachniały po wypraniu. Ja mieszam go z niewielką ilością wody i wlewam do przegródki na płyn.


Jak jeszcze można wykorzystać orzechy piorące?

Sprytna natura wyposażyła orzechy piorące w substancje, które sprawdzą się także jako środek czyszczący do:

  • mycia naczyń w zmywarce - zamiast chemicznego środka do naczyń, należy w przegródce umieścić około pięciu łupin orzechów.
  • sprzątania domu - wystarczy zagotować garść skorupek w 750 ml wody, oddzedzić i przelać do butelki. To wszystko! Gotową miksturę przed użyciem możesz rozcieńczyć lub używać bezpośrednio, nalewając na ścierkę.
  • usuwania szkodników w ogrodzie - wywar z łupin orzechów może pomóc w ochronie roślin. Wystarczy spryskać nim łodygi i liście roślin. Saponina posiada właściwości przeciwgrzybiczne, przeciwbakteryjne i przeciwwirusowe.
  • ciała i twarzy - saponina pomaga się odstresować! Warto dodać nieco wywaru z orzechów do kąpieli, ponieważ zmniejsza bóle stawów, a także wykorzystać do mycia włosów - działa przeciwłupieżowo.


Za co pokochałam orzechy piorące?

  1. Są ekologiczne - orzechy są darem natury, a więc piorąc nimi, zmniejszam swój negatywny wpływ na środowisko. Są też biodegradowalne.
  2. Nie uczulają - orzechy są hipoalergiczne, będą doskonałym wyborem dla tych, którzy są wrażliwi na sztuczne środki chemiczne.
  3. Pozwalają zaoszczędzić - za kilogram orzechów zapłaciłam jedynie 30 zł, a taka ilość wystarczy na co najmniej 250 prań! W moim przypadku minął już rok, a ja wciąż nie wykorzystałam całego opakowania orzechów, podczas gdy "zwykły" proszek musiałam kupować co kilka miesięcy. To naprawdę się opłaca!

A Ty testowałaś już orzechy piorące?


10/03/2022

"(...) zostanie tylko fotografia, to — to jest bardzo mało…" - kiedy świat przestał zachwycać

"(...) zostanie tylko fotografia, to — to jest bardzo mało…" - kiedy świat przestał zachwycać

Kiedyś kochałam fotografię. Nie rozstawałam się z aparatem ani na chwilę. Zawsze miałam go przy sobie, bo wiedziałam, że zawsze będzie coś wartego uwiecznienia. Z czasów liceum mam mnóstwo fotografii - zdjęcia przyjaciół, autoportrety, ludzi na ulicy, architekturę, a nawet pęcherzyki powietrza w szklane wypełnionej gazowana wodą. Wszystko wydawało mi się sztuką. Cały świat był moim płótnem i każdy jego skrawek był warty zatrzymania na zawsze.

Rozbite szkło żarówki na podłodze - pierwsze "świadome" zdjęcie, które wykonałam.

Wyraźnie pamiętam pierwszy moment, gdy pomyślałam, że warto zrobić zdjęcie. Miałam dwanaście lat, odrabiałam lekcje w swoim pokoju, niechcący strąciłam lampkę i pękła w niej żarówka. Zanim sprzątnęłam potłuczone szkło, wymieniłam żarówkę na nową, a światło z lampki oświetliło te potłuczone fragmenty i kurz unoszący się w powietrzu. Pomyślałam wtedy, że to wygląda tak pięknie, że chciałabym zatrzymać tę chwilę na zawsze. By inni mogli zobaczyć to, co widzę właśnie ja. Wtedy zrobiłam pierwsze zdjęcie aparatem taty. Później pożyczałam go tak często, aż oddał mi go w prezencie. Przez następne osiem lat miałam go ze sobą wszędzie.

Po zakończeniu liceum poszłam do szkoły fotograficznej i tam na mojej pasji pojawiły się pierwsze rysy. Pozwoliłam odebrać sobie tę miłość osobom z grupy, dla których moje poświęcenie dla fotografii i fascynacja były powodem do żartów. Dla nich byłam kujonem. Nieświadomie zaczęłam schodzić do ich poziomu, tylko po to, by być lubianą. Nie pomagał też fakt, że gdziekolwiek na imprezie bym nie była, wszyscy chcieli żebym robiła za fotografa. Znajomi zapraszali mnie tylko po to, by mieć fajne zdjęcia, zrobione profesjonalnym aparatem, a nie telefonem (to były jeszcze te czasy, gdy przeciętny smartfon nie dorównywał parametrami aparatom fotograficznym). Ciężko dać porwać się zabawie, gdy bez przerwy musisz pilnować drogiego aparatu, by pijane towarzystwo przypadkiem go nie uszkodziło.

Inspirację widziałam wszędzie, nawet w szklance wody.

Z biegiem lat coś zaczęło się we mnie zmieniać. Aparat coraz częściej lądował w szafie, a ja coraz rzadziej dostrzegałam otaczające mnie piękno. Robiłam coraz mniej zdjęć, a sytuacje, gdy czułam potrzebę zatrzymania momentu w czasie przestały się pojawiać tak często, jak kiedyś. Zaczęłam pytać "po co?" i "czy naprawdę warto to uwiecznić?". Lustrzankę sprzedałam i kupiłam zwykłą cyfrówkę - mimo wszystko, gdzieś w środku chyba czułam się bez aparatu, jak bez ręki.

Jest coraz gorzej. Już nawet nie chce mi się wyjmować go z szuflady. W mojej dłoni pojawia się tylko wtedy, gdy wyjeżdżam, bo przecież trzeba mieć pamiątkowe zdjęcia z urlopu. Tych też zresztą coraz mniej. Nie dostrzegam już wokół siebie nic pięknego. Świat stał się szary, nijaki, niewarty pamięci. 


Można by to nazwać wyczerpaniem pasji, jednak wywołuje to we mnie pewien smutek. Żal, że utraciłam zdolność. I wcale nie chodzi mi o umiejętność robienia zdjęć. Utraciłam zdolność do dostrzegania piękna wokół mnie. Zdałam sobie z tego sprawę podczas spaceru szlakiem górskim. W swojej pamięci miałam zapisane wspomnienie bieszczadzkich lasów jako coś kojącego duszę, a teraz... szłam błotnistą ścieżką i nie czułam nic. Pod nogami wielokrotnie przebiegały mi jaszczurki, a ja nie potrafiłam zachwycić się nimi. Deszcz delikatnie odbijał się od liści, cięższe krople spadały na ziemię, w oddali unosiła się mgła, a we mnie było zupełnie pusto.

Copyright © Pani na M. , Blogger