Czy Ty też czujesz, że Twoja praca jest bez sensu? Że nie przynosi żadnych istotnych korzyści, nie zmienia świata na lepsze? Że gdyby Twoje stanowisko pracy, firma, w której pracujesz, cała branża zniknęły z powierzchni Ziemi to… nic by się nie stało?
Owszem, utrata pracy niezaprzeczalnie jest dla wielu
tragedią. W systemie, w którym przyszło nam żyć i do którego musimy się
dostosować, bez pieniędzy praktycznie nie możemy nic. Pozbawieni środków do
życia, jeżeli nie mamy poduszki finansowej w postaci przynajmniej pretendującej
do średniej klasy rodziny, lądujemy na bruku. I to nie tylko tym przysłowiowym.
Strach przed tym upadkiem jest chyba jedynym motorem napędowym dla pracujących.
Nawet, jeśli w głębi duszy czują, że ich praca jest bez sensu i chętnie
rzuciliby się z wieżowca, by zakończyć swoje, mające trwać prawie całe życie, cierpienie.
Możesz w tej chwili polecieć klasykiem „to zmień pracę i weź
kredyt”. Z logicznego punktu widzenia, zmiana pracy wydaje się być rozsądnym
rozwiązaniem, tylko, co w sytuacji, gdy musisz wybierać między sensem pracy a
wynagrodzeniem, dzięki któremu Ty i Twoja rodzina nie umrzecie z głodu?
Zauważ, że każda praca, która przynosi jakąkolwiek korzyść społeczeństwu, jest kiepsko opłacana: nauczyciele, lekarze, pielęgniarki, osoby sprzątające, sprzedawcy w sklepie… Z jakiegoś powodu zgodziliśmy się na to, by ci, których praca ma znaczenie, „żywili się” ideą, a reszcie… rekompensuje się brak sensu pieniędzmi. Dokładnie tymi samymi, które są niezbędne do codziennej egzystencji. Co więcej, im mniej wycieńczającej pracy jest na danym stanowisku, tym więcej się zarabia: kierownicy zarabiają więcej od swoich podwładnych, dyrektorzy od kierowników, prezesi firm od dyrektorów itd. Ci, którzy robią najwięcej, dostają najmniej.
Idealnie ujął to David Graeber w swojej książce „Praca bez
sensu”:
[Ludzie] stają wobec sytuacji, w której z jednej strony wprawdzie mogą wybrać wykonywanie użytecznej i ważnej pracy /.../, ale niemal otwartym tekstem komunikuje im się, że gratyfikacja płynąca z pomagania innym powinna wystarczyć im za nagrodę i to do nich należy znalezienie sposobu na opłacenie rachunków, z drugiej zaś strony mają do wyboru przystanie na bezsensowną i upadlającą pracę, w której rujnują swoje umysły i ciała bez wyraźnego powodu, poza powszechnym przekonaniem, że jeśli ktoś nie angażuje się w pracę, która rujnuje ich umysł i ciało, mniejsza o to, czy istnieje po temu dobry powód, wówczas nie zasługuje, by żyć.
Dygresja: to jedna z tych prac naukowych, na które uwielbiam się powoływać, bo jest niesamowicie celna. David Graeber ubrał w niej w słowa wszystko, co myślę o systemie pracy. I to dzięki niemu przekonałam się, że nie jestem w tych poglądach osamotniona.
To nie moje widzimisię
Obserwując media społecznościowe widzę, że nie tylko ja dostrzegam
bezsens w pracy. Dla pokoleń urodzonych po transformacji praca przestała być nośnikiem
społecznej użyteczności (jak dla naszych rodziców przeżywających młodość w
PRL-u), co więcej – przestała być nawet sensownym środkiem do życia. Jaki w
końcu jest cel wykonywania pracy, z której otrzymujesz tyle, że wystarcza
jedynie od pierwszego do pierwszego? Kiedy z wynagrodzenia nie jesteś w stanie
nawet odłożyć oszczędności? Badania pokazują, że co czwarty Polak nie posiada żadnych oszczędności, a u 1/5 badanych wystarczają one do przeżycia dwóch tygodni! DWÓCH.
No one wants to work anymore because there is no reward. Half of us are living paycheck to paycheck. No saving for retirement. No saving for a house. Straight up two paychecks away from living on the street.
— Alice (@alicenbunnyland) April 9, 2022
Idźmy dalej – na kilkudniowy wyjazd urlopowy odkładasz cały
rok, o ile w ogóle wyjeżdżasz gdziekolwiek. W większości firm nadgodziny są
bezpłatne i jest to tak częste zjawisko, że pracownicy nawet z nim nie walczą
(już nie mówiąc o instytucjach, które powinny bronić praw pracowników, a nie
działają wcale).
Kolejna rzecz to idiotyczna długość dnia pracy. Już niejedne
testy udowodniły, że przy obecnej technologii spokojnie można by skrócić dzień,
a nawet tydzień pracy. Jednak tylko nieliczne firmy na świecie decydują
się dać żyć swoim pracownikom. Więc musisz siedzieć w tej kretyńskiej,
bezsensownej pracy określoną liczbę godzin, nawet jeśli swoją pracę jesteś w
stanie wykonać w krótszym czasie, ale broń Boże się do tego nie przyznawaj!
Wtedy doczekasz się nie pochwał za produktywność i efektywność, ale więcej,
jeszcze więcej tej bezsensowej pracy.
Czy możemy coś z tym w ogóle zrobić?
Jedynym antidotum na rozgoryczenie, zalecanym przez
„specjalistów z internetów” jest założenie własnej firmy. „Jak taki mądry
jesteś, to załóż własną firmę, zobaczysz, jak to jest” – piszą. Tylko, jeżeli
wszyscy będziemy właścicielami firm, to kto będzie pracował? I dlaczego
remedium na bezsens pracy etatowej ma być otworzenie własnej firmy, czyli de
facto tworzenie kolejnych bezsensownych miejsc pracy, a nie wprowadzenie zmian
systemowych?
W latach 30. ubiegłego wieku naukowcy wieszczyli wielkie
zmiany, jakie miały nastąpić w naszych czasach – dzięki technologii mieliśmy
pracować 15 godzin tygodniowo, a przez resztę korzystać z życia. Rzeczywistość
jednak wygląda inaczej, bardziej przypomina dystopijną wersję świata styranego
i pełnego niesprawiedliwości, gdzie 1% bogatych wyzyskuje pozostałe 99%
społeczeństwa, wmawiając im, że mogą dojść do bogactwa, jeśli tylko chcą.
Roztaczają wizję życia w luksusie, na który, powiedzmy sobie szczerze, nikogo z
nas nie będzie stać nawet gdybyśmy żyli po 300 lat. Jak w „Igrzyskach śmierci”
czy „3%”, gdzie gorsi ludzie są oddzieleni od wybrańców i muszą spełnić
określone wymagania, by przebić się do lepszego świata (co i tak jest niemalże nie do zrobienia).
„Pracuj więcej, dłużej i wstawaj wcześniej”. To już nie działa, już wiemy, jesteśmy świadomi, że to nie przyniesie nam nic, prócz zmęczenia, stresu i chorób. Ale tylko nam, pracującym na dole drabiny.
Zadziwiające jest jednak to, jak dla wielu osób, które ledwo
odbiły się od najniższej krajowej, ten niewielki wzrost sprawił, że uważają się
już za klasę średnią. I to oni najczęściej bronią przestarzałego, niepasującego
do naszych czasów systemu, podczas gdy niewiele, bo zaledwie dwie niespłacone
raty kredytu dzielą ich od bezdomności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz